Szedłem sobie nigdyś chodnikiem bez pośpiechu. Taki niedzielny spacer, w czasie którego wzrok wędrował z chmurek na liście drzew. Kątem oka zauważyłem po drugiej stronie ulicy na podobnym spacerze mojego..powiem jasno : wroga. Zawsze był mi wrogiem, zawsze cieszyły go moje niepowodzenia czego nigdy nie potrafił ukryć.
Wtem, spoglądając na kolejną z chmurek potknąłem się i wpadłem na matkę prowadzącą malą dziewczynkę. Mama na szczęście niegroźnie upadła, a dziewczynka w płacz.Z przeciwnej strony ulicy usłyszałem nieprzyjemny dla mnie śmiech.
Na moje głośne przeprosiny mój "wróg" zareagował gwałtownie :
Dlaczego nie przepraszasz też mnie ! - krzyczał. Ja też to widziałem i nie było to dla mnie przyjemne -dodawał
Pomyślałem wtedy, że mój przeciwnik totalnie ześwirował, a w takim razie nie mam kogo się obawiać.